Forum Duszpasterstwo Powołań - Bracia Mniejsi Kapucyni - Kraków Strona Główna Duszpasterstwo Powołań - Bracia Mniejsi Kapucyni - Kraków
forum wymiany myśli
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

+ brat Leon Wojnar OFMCap

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Duszpasterstwo Powołań - Bracia Mniejsi Kapucyni - Kraków Strona Główna -> Kraków - Olszanica
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Bestia_z_Łodzi




Dołączył: 23 Cze 2006
Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ŁÓDŹ

PostWysłany: Sob 0:06, 19 Sie 2006    Temat postu: + brat Leon Wojnar OFMCap



FRANCISZEK WOJNAR, w zakonie kapucynów brat Leon urodził się 20 marca 1896 roku w Komborni koło Krosna. Po ukończeniu szkoły wiejskiej wyjechał do Krakowa, by uczyć się na szewca. Brał żywy udział w ruchu oświatowym i wolnościowym. Jako 18-letni młodzieniec wstąpił w 1914 roku do Legionów jako ochotnik. Przy obsłudze armaty został zasypany ziemią. Cudownie jak mówił uratowany, od śmierci, po powrocie do domu, pracował w domu, lecz chętnie spędzał długie godziny na modlitwie w kościele. Wkrótce za radą duszpasterza postanowił wstąpić do zakonu OO. Kapucynów.

Dnia 29 stycznia 1922 roku rozpoczął nowicjat w klasztorze OO. Kapucynów w Sędziszowie Małopolskim, a po roku próby, złożył pierwsze śluby zakonne. Odtąd przez całe swe życie starał się być zawsze wiernym zasadom Ewangelii i regule zakonu św. Franciszka z Asyżu. Na życzenie mistrzów nowicjatu, ponad czterdzieści lat przeżył w tym klasztorze, gdzie przyświecał nowicjuszom przykładem modlitwy, ubóstwa, pokory, pokuty i pracowitości. Jako furtian wspomagał ubogich zgłaszających się o wsparcie, a podczas wojny niósł pociechę wszystkim, którzy szukali w klasztorze schronienia. Pod koniec życia mężnie i radośnie znosił dolegliwości choroby, którą uważał za łaskę przygotowującą go na spotkanie z "siostrą śmierć".

Kiedy w klasztornym kościele rozpoczynało się dnia 1 czerwca 1966 roku nabożeństwo ku czci Najświętszego Serca Pana Jezusa, łącząc się w modlitwie z otaczającymi go współbraćmi zakonnymi, z niezwykłą pogodą ducha i spokojem przeszedł do wieczności. "Umarł nasz brat Leoś", tę wiadomość podawali sobie z ust do ust parafianie sędziszowscy, wyrażając cicho przekonanie, że znajdą w nim nowego orędownika u Boga.




Kwiatki z życia Brata Leona" napisałem powodowany potrzebą serca, by pamięć o Bracie Leonie została przynajmniej w tak skromny sposób utrwalona.
Sędziszów Małopolski 15 sierpnia 1997.
O. Hieronim Warachim - kapucyn


KWIATKI
Z ŻYCIA BRATA LEONA WOJNARA


Od dawna pragnąłem utrwalić na piśmie pewne obrazki z życia Brata Leona Wojnara, które szczególnie utkwiły mi w pamięci. Chciałbym w szczerości serca tak pisać, by każdy kto zechce przeczytać te "kwiatki", mógł sobie odtworzyć niektóre rysy świetlanej postaci naszego Współbrata.

1. NOWICJACKA FURTA
Dnia 3 sierpnia 1931 roku po raz pierwszy zadzwoniłem do furty klasztoru 00. Kapucynów w Sędziszowie. chociaż Ojcowie Kapucyni byli mi znani od dzieciństwa z klasztoru we Lwowie na Zamarstynowie, klasztor sędziszowski zrobił na mnie ogromne wrażenie. A najpierw furta. Mocne, duże, zamknięte drzwi Przy drzwiach drewniany krzyż, za który należało pociągnąć, by dzwonem przywołać brata furtiana. Otwarły się drzwi i stanął przede mną zakonnik, wysoki, szczupły, z charakterystycznie przechyloną głową. Był to br. Leon. Twarz jego wydawała mi się blada. Spoglądnął na mnie swoimi dużymi, niebieskimi oczyma. Przedstawiłem mu cel mojego przybycia. Poprosił bym szedł za nim. Zaprowadził mnie do ogrodu, gdzie był O. Kazimierz, wczesny gwardian. Po drodze nie mówił ani słowa. Zbudował mnie jego głęboki pokłon przed Najświętszym Sakramentem. To jego przyklękanie przed Najświętszym Sakramentem ilekroć razy przechodził korytarzem do furty, jeszcze dziś widzę. Był to pokłon oddawany Bogu, a płynący z głębokiej wiary. Tyle razy dziennie wypadało mu na głos dzwonu przy furcie przechodzić korytarzem przyległym do kościoła. Spieszył natychmiast, ale na przyklęknięcie z pokłonem zawsze miał czas.
Brat Leon, furtian sędziszowski, klęczał w chórze wciśnięty we wnękę muru przy tzw. drzwiach "okularach", którymi się wychodziło z chóru do prezbiterium. Gdy odezwał się dzwon przy furcie, całował (br. Leon) ziemię i natychmiast wychodził. Kiedy wracał powtórnie całował ziemię i wciskał się w swoją wnękę. Sam P Bóg wie ile godzin w ciągu dnia, a ile w nocy on tam klęczał Nie podpierał się. Z czasem zauważyliśmy, ze niejednokrotnie pochyloną głową przytulał do drzwi. W swej wnęce modlił się często z rozłożonymi szeroko rękoma. robiło to bardzo silne wrażenie. Na głównej ścianie zakonnego chóru rozpięty na krzyżu Chrystus, a tu na ziemi klęczący zakonnik z szeroko rozłożonymi, wzniesionymi w gorę rękoma. Był to brat furtian. Brat Leon.


Brat Leon nie tylko otwierał i zamykał furtę, ale przy furcie pełnił swoją misję, którą jako nowicjusz z czasem poznawałem. Do mojej świadomości nowicjusza docierała wiadomość, że br.. Leon przy furcie opiekuje się biednymi. Dotychczas nie wiedziałem, ze do klasztoru przychodzą ludzie biedni, ludzie głodni. Zrozumiałem to, gdy zauważyłem, ze br.. Leon odkłada swoje posiłki w refektarzu i zabiera pozostałe potrawy dla swoich podopiecznych przy furcie. Czasem bywało, że O. Gwardian nakazywał bratu Leonowi zjeść obiad, a nie oddawać wszystkiego, jak się wyrażał - dziadom. A brat Leon zjadał okruchy i skórki chleba, lub inne resztki, byle dla biednych mieć odpowiednią strawę. Wtedy przypadkowo dowiadywaliśmy się, że jakaś biedna kobieta lub dzieci głodują, że trzeba i o nich pamiętać Pamiętał o nich br. Leon.
Zbliżało się Boże Narodzenie. brat furtian miał wiele pracy. W kuchni wypiekano bułki dla ubogich, a br. Leon je rozdawał i cieszył się. Z tej radosnej postawy br. Leona, że na Boże Narodzenie biedni dostaną lepszą strawę, że nie będą całkiem głodni, otwierał się przede mną nowy świat: miłość Boga ku ludziom i praktycznie miłość bliźniego.
Troska o biednych przy furcie kosztowała nieraz br. Leona gorzkich doświadczeń. Zapobiegaliśmy o dobro klasztoru br. Grzegorz Feret, niejednokrotnie gromko strofował br. Leona za jego troskliwość i opiekę nad tymi, co to do furty na gotowy chleb przy-chodzą. Brat Grzegorz uważał, że przede wszystkim powinni pracować, a jeśli chcą się przy klasztorze żywić, to niech przy klasztorze pracują. twarde nieraz padały pod adresem br. Leona słowa, które znosił cierpliwie, ze spuszczoną głową, w milczeniu. A wśród braci nowicjuszy formowało się pojęcie pokory, cichości, miłości bliźniego i świętości zakonnej. I coraz częściej bracia nowicjusze powtarzali pomiędzy sobą, ze Brat Leon to święty BRAT.


Zima była dość ostra i silne mrozy Wśród ubogich przy furcie zgłaszali się również cyganie. Dla cyganów br. Grzegorz nie miał litości i domagał się od O. Gwardiana, by zakazał br. Leonowi karmić tych włóczęgów Pewnego dnia byliśmy świadkami niezwykłej sceny w refektarzu. Podczas obiadu br. Grzegorz publicznie wystąpił przeciw br. Leonowi. Okazało się, że w przeddzień wieczorem br. Leon podał przy furcie cyganom kapuśniak, który pozostał z kolacji. Zapewne podał kapuśniak, ziemniaki i chleb, gdyż taka była w tym dniu kolacja dla zakonników cyganom jednak taka kolacja wydała się zbyt uboga. Odpłacili się więc br. Leonowi. Kiedy on zamknął furtę, cyganie oblali kapuśniakiem drzwi furty. Był silny mróz. Kapuśniak zamarzł na drzwiach. Gospodarny, wszędobylski w klasztorze br. Grzegorz, wobec całej familii zakonnej zdemaskował brata Leon furtiańską posługą ubogim. Był z tego w refektarzu i śmiech i żal brata Leona, który stojąc w kącie refektarza, ze spuszczoną głową, z rękoma schowanymi w rękawach habitu, znosił w milczeniu oskarżenia br. Grzegorza i humorystyczne docinki O. Gabriela Banasia. Tylko równie jak br. Leon świątobliwy O. Zenon Gorlicki powtarzał: o nie szkodzi, nie szkodzi Grzegorzu.
Drzwi się gorącą wodą obmyje. Widocznie cyganom nie smakował nasz kapuśniak.

2. PIERWSZE SANDAŁY
Po kilku tygodniach nowicjackiego, życia, dowiedzieliśmy się od O. Magistra, O. Ambrożego Mayera, że br. Leon ma polecenie zrobić dla braci nowicjuszy nowe sandały cieszyliśmy się, że będziemy chodzić jak prawdziwi zakonnicy w sandałach i to nowych, gdyż O. Czesław Szuber prowincjał, przysłał pieniądze na zakup skory na sandały. Cieszyliśmy się jeszcze bardziej tym, że będzie nam wolno pójść do celi brata Leona. Nowicjuszom bowiem nie wolno było wchodzić do celi innych braci, szczególnie braci profesorów Brat Leon mieszkał w celi najbliżej chóru Do dziś pamiętam wygląd tej celi. Cela względnie duża. Przy ścianie niska z desek prycza przykryta kocem, stołek z miednicą i wiadro, a przy oknie mizerny szewski warsztat tzn. stołek na którym leżały gwoździe, obcęgi, młotek, trochę kołków do przybijania podeszwy, a pod stolikiem kawałki starej skóry ze starych butów Ale przy warsztacie był br. 6 Leon. Przeżyłem to moje pierwsze spotkanie z br. Leonem w jego celi. Ten poważny, skupiony, starszy zakonnik mówił do mnie...bracie.
Mówił zaś tak serdecznie i tak jakoś inaczej, że wychodziło się od niego z drżeniem serca. Tak więc w oczekiwaniu na sandały zachodziło się legalnie do celi brata Leona. Przy tek okazji można było z bliska przyglądnąć się bratu Leonowi, zaglądnąć jak on pracuje i coś u niego podpatrzyć np. jego sandały Podczas gdy nasze sandały były nowe, eleganckie, z żółtej skóry, to sandały br. Leona były zlepkiem różnych kawałków skór ze starych butów i tylko dzięki szewskiej sztuce br. Leona, gwoździom i przez niego zrobionym dratwom miały formę sandałów, albo raczej dziwnej podeszwy do której umocowane były stare, pewnie ze zużytej uprzęży pochodzące rzemienie. W tych sandałach br. Leon chodził do chóru i refektarza, gdyż do ogrodu bywało, ze chodził boso, zapewne by się umartwiać i zaoszczędzić swoich sandałów.

Brat Leon chyba nigdy nie wychodził za furtę, takie było przekonanie nowicjuszy. Ale o dziwo, razu pewnego, było to już pod koniec naszego nowicjatu, wraz z br. Włodzimierzem Gerlachem wracaliśmy od dentysty i spotkaliśmy na ulicy br. Leona. Szedł w stronę rynku. Zapewne miał jakieś polecenie. Szedł bokiem ulicy, ponad rowem, gdyż wówczas była to tzw. "bita" droga, nie asfaltowa. Były na ulicy drobne kamienie, żwir i proch. Tą ulicą szedł skupiony, z rękoma włożonymi w rękawy habitu, z głową przychyloną, jak gdyby zawstydzony br. Leon. Szedł boso, bez sandałów ...
A myśmy do siebie mówili, że pewnie tak po ulicach Asyżu chodził Święty Franciszek. Dla mnie było to wymowne kazanie brata Leona. chociaż wielu rzeczy wcale nie pojmowałem.


3. OPŁATKI I STOLARNIA
Zbliżało się Boże Narodzenie. Br. Grzegorz już nagromadził na zimę zboże i ziemniaki, narobił wina z agrestu i porzeczek, oraz powideł z jabłek. Sławne powidła, kwaśne, którymi smarował nam kromki chleba na podwieczorek. Dowiedzieliśmy się że br. Grzegorz będzie rozwoził po okolicznych wioskach opłatki. Baliśmy się, by nas czasem nie przydzielono do jakiej pracy u br.. Grzegorza, który nas ścigał za nasze przestępstwa takie jak np. niedojedzony kawałek chleba, lub za mało zjedzony kapuśniak, rozlana na korytarzu woda, oglądniecie się poza siebie podczas służenia do Mszy św. albo mało płynne czytanie w refektarzu. Wtedy to spadło na nas gromkie słowo: "wyście pon, wyście nie zjedli kapuśniaku, a czytaliście jak sztubak bo się wam nie chciało przygotować". Bywało jednak, że trzeba było i bratu Grzegorzowi pomagać w pracy Najchętniej jednak szło się do brata Leona.
Brat Leon wypiekał opłatki. Kilka razy pomagałem mu. Ciekawiła mnie ta dotąd mi zupełnie nie znana praca albo sztuka. Nade wszystko zaś ciekawił mnie br. Leon. Nie wiele mówił. Do nowicjuszy odnosił się z szacunkiem. Uważał na każde słowo, na każdy gest. Opłatki trzeba było obcinać i składać oddzielnie te przeznaczone do rozdania pomiędzy ludzi od tych, które były przeznaczone do Mszy św. I tu właśnie budował nowicjuszy br. Leon swoją głęboką wiarą w Eucharystię.

Nabożeństwo z jakim wypiekał i odkładał opłatki, czasem jakieś pobożne westchnienie lub słowo zapadło głęboko w duszę nowicjusza. Każdy bowiem kto pomagał br. Leonowi w pracy doznawał religijnych przeżyć i zawsze powracał od niego duchowo ubogacony Miał też br. Leon swój warsztat stolarski, do którego czasem udało się zaglądnąć. Ciekawiło wszystko, lecz najciekawsza była skonstruowana prze br. Leona tokarnia, na której wyrabiał drewniane lichtarze do kościoła. Całe urządzenie było prymitywne, proste, dość toporne, lecz świadczące o zdolnościach mechanika.
Nie pamiętam czy ręką, czy nogą trzeba było poruszać rozpędowe koło na które był nałożony pas, raczej rzemień, prawdopodobnie również pochodzący ze starej uprzęży dla koni. Taki poruszanie koła dla nowicjusza było zabawką, ale równocześnie tam się przeżywało bogate skojarzenia. Warsztat stolarski z narzędziami, dziwna tokarnia i br. Leon, kojarzy mi się z obrazkami na których oglądałem świętą Rodzinę przy pracy. Brat Leon przypomniał mi św. Józefa.
Był cichy i pracowity Był ubogi i oszczędny Czasem wypowiadał jakieś pobożne słowa, których dziś nie pamiętam, że była tam mowa o Najświętszej Panience, o ich pracy i ubóstwie i o tym, że zakonnicy mają być ubodzy Słyszane zaś, lub czytane słowa naszej Reguły i konstytucji mówiące o naszym ubóstwie zakonnym, które nawet na ołtarzach każe stawiać drewniane lichtarze, i br. Leon we wszystkim ubogi, ubogacały chłopięcą duszę nowicjusza. Teraz widzę jak mądrze robili przełożeni od czasu do czasu posyłając nas do br. Leona. Spotkanie bowiem nowicjuszy z br. Leonem było dla nich najlepszą szkołą życia zakonnego.


4. DYSCYPLINA W CHORZE
W nowicjackim klasztorze trzy razy w tygodniu tj. w poniedziałki, środy i piątki odbywała się tzw. dyscyplina. Po wieczornych pacierzach odmówionych w chórze szło się do refektarza. W refektarzu zasłaniano szczelnie okna drewnianymi okiennicami, gaszono światła i następowało biczowanie. Każdy biczował siebie samego zadając sobie ból przez uderzanie się paskiem lub łańcuszkiem. Podczas dyscypliny należało rozmyślać o Męce Pańskiej. Na nowicjuszy ta praktyka z życia zakonnego wybierała głębokie wrażenie.
Jesienią odnawiano refektarz. Posiłki jedliśmy na tzw. salce rekreacyjnej Ojców Wtedy dyscyplina odbyła się kilka razy w chórze. Do chóru szliśmy w takiej kolejności: bracia, bracia klerycy i Ojcowie. Br. Leon wtedy zajmował miejsce w kącie przy ławce w której zwykle siadał O. Gwardian.
Ojcowie podczas dyscypliny zajmowali przy drzwiach wejściowych. Po takiej dyscyplinie odbytej w chórze, br. Włodzimierz z którym popełniłem funkcję akolity i ścieraliśmy proch z ławek chóru, pokazał mi ślady krwi na boazerii w tym kącie, gdzie br. Leon odbywał dyscyplinę. Przez chwilę staliśmy jakby przerażeni. Zrozumieliśmy, że br. Leon biczuje się aż do krwi. Odtąd jeszcze bardziej utwierdzało się w nas przekonanie, że br. Leon to naprawdę święty Brat. Ta wiadomość budziła w nas wielką dla niego cześć i szacunek, który zdobywał u współbraci całą swoją postawą.


5. OJCZE TO GRZECH TAK MOWIĆ
W życie nowicjackiego klasztoru dużo radości i humoru wprowadzał O. Gabriel Banaś. Wprawdzie miewał on czasem swoje dni przygnębienia i dziwnego lęku, i my nowicjusze wyczuwaliśmy to. Z czasem dowiedzieliśmy się, że O. Gabriel wspaniały kaznodzieja przeżywa lęk przed głoszeniem kazań. Wtedy też dużo się modlił. Najczęściej jednak widzieliśmy go pogodnego, pełnego humoru. Często grywał w celi na flecie, a podczas rekreacji, lub gdy dyspensowano od milczenia przy posiłkach, opowiadał różne wice. Sam przy tym śmiał się nerwowo i głośno. Było to letnią porą. O. Gabriel powrócił z pracy kaznodziejskiej. Możliwie, że głosił kazania w Komborni, skąd pochodził br Leon. Pełen werwy, temperamentu i humoru opowiadał jak to w Komborni budują nowy kościół. W swoim ferworze zwrócił się do br. Leona i zawołał :Leosiu! Ty wiesz? W Komborni pod głównym ołtarzem budują wnękę. Mówią, że jak ty umrzesz, to tam cię pochowają, bo ty będziesz święty!

Ilekroć O. Gabriel opowiadał swoje wice, br. Leon siedział skrom-nie w swoim kąciku w refektarzu, obok pieca, i wyczuwało się, że myślami przebywa gdzie indziej, chyba przed tabernakulum. Tym razem jednak br. Leon zareagował. Ukląkł na podłodze i zawołał:
Ojcze, to grzech tak mówić! W jego postawie i zawołaniu wyczuło się jakby przerażenie. Był to przejaw ogromnej pokory, a zarazem lęku, by P Boga nie obrazić. Odtąd chyba nikt więcej do br. Leona nie mówił wprost ty będziesz święty Wszyscy byli przekonani o prawdziwej świętości jego życia i szanowali tę tajemnicę jego serca.


6. SARENKA W ZAKRYSTII
Od ukończenia nowicjatu nie widywałem br. Leona. W lutym 1944 r znalazłem się ponownie w Sędziszowie. Była wojna. W klasztorze mieszkali Niemcy Klauzura z konieczności została ograniczona. Odbywaliśmy wszystkie nasze zakonne ćwiczenia. Nie była to jednak atmosfera, która głęboko utkwiła w pamięci z dni nowicjatu. Br. Leon pełnił funkcję zakrystiana. Nie pamiętam czy pełnił również obowiązki furtiana. W klasztorze, a szczególnie w kuchni i okolicy refektarza plątały się kobiety z Ukrainy, które gotowały Niemcom. Tam br. Leon się niewiele pokazywał. Tkwił w kościele i w zakrystii.
Pod koniec lipca 1944 r Sędziszów przeżywał najcięższe dni wojny Niemcy wycofali się w popłochu terroryzując ludność. W klasztornym ogrodzie rozstrzelali dwóch, czy nawet trzech niewinnych młodych Polaków. Br. Leon ogromnie ubolewał nad tą zbrodnią. Chyba jeszcze więcej się modlił. Niemcy, którzy mieszkali w klasztorze, zajmowali podwórze i niektóre budynki gospodarcze, jadali obiady w naszym refektarzu o godzinę później od zakonników Bardzo często wtaczali dużą beczkę piwa do refektarza i wypożyczali z klasztoru pompę do tłoczenia piwa.

Odważny O. Bruno Moskal, ówczesny gwardian, polecał br Modestowi, kanaparzowi, utoczyć z beczki niemieckiego piwa i częstować nim zakonną familię. Przy tej okazji wygłaszał swoje sentencje zawsze zaczynające się słowa "przede wszystkim" jak np. "przede wszystkim to co Niemcy jedzą i piją to ukradzione jest w Polsce".
Nie pamiętam, by br. Leon wypił kiedy szklankę piwa. Chyba nigdy Przez Sędziszów przewalał się wojenny front. Niemal wszystka ludność Sędziszowa schroniła się do klasztoru, do klasztornych piwnic. Zakonnicy również kilka dni i nocy spędzili w piwnicach. Br.. Leon do piwnic nie schodził. Dniem i nocą modlił się w kościele. Podczas frontowych działań wojennych, niewiadomym nam sposobem, do kościoła schroniła się pokaleczona sarenka.
Przyhołubił ją do siebie br. Leon, schronił w tzw. drugiej zakrystii i opiekował się nią. Lękał się, by jej sowieccy żołnierze nie zabrali i nie zabili. Jakże bardzo wymownie był wtedy br. Leon podobny do św. Franciszka.
Warto było patrzeć jak on się cieszył tą sarenką i lękał o jej los. Nie głaskał, nie dotykał jej, jak to chcieli czynić inni, ale się zachwycał pięknem tego stworzenia Bożego. Miał bowiem br. Leon w sobie wiele z tego Franciszkowego uwielbienia Stwórcy w jego dziełach. To nie był nastrojowy romantyk. On wyraźnie odnajdywał w stworzeniach ślady Stwórcy Sarenka w zakrystii jest tylko drobnym szczegółem mówiącym o franciszkańskiej duszy br. Leona. Kwiaty, którymi zdobił ołtarze i drzewa owocowe, którymi opiekował się w ogrodzie, były dla niego księgą z której odczytywał piękno i mądrość Boga. Nic dziwnego, że można go było spotkać zamyślonego nad kwiatami. Nie było w tym niewieściej miękkości ale poważna zakonna zaduma.


7. OT I JA ZDIEŁAŁ
Była późna jesień 1994 roku. Wieczorem ktoś mocno dzwonił przy klasztornej furcie. Za chwilę przybiegł do mojej celi br. Mikołaj i zadyszany wołał: niech ojciec szybko biegnie do furty Tam br. Leon zatrzymał sowieckiego oficera, lecz nie może się z nim porozumieć. Niech ojciec szybko idzie. Pobiegłem. Na korytarzu oficer sowiecki w mundurze, z czapką na głowie, gestykulując mówił coś do br. Leona. Podszedłem do niego i rozmówiłem się z nim. On chciał koniecznie wejść do kościoła przed obraz Matki Bożej. Był tam już wtedy umieszczony w bocznym ołtarzu obraz Matki Bożej Kutkorskiej. Obraz był przyozdobiony srebrną sukienką i pozłacanymi koronkami. Przyszła mi wtedy myśl, że tego człowieka należy zaprowadzić przed ten obraz, który mocniej przemówi do niego niż figura Matki Bożej z Lourdes znajdująca się w bocznym ołtarzu sędziszowskiego kościoła. Poszliśmy razem. Poleciłem mu przy wejściu do kościoła zdjąć czapkę. Zdjął. Stanęliśmy przed ołtarzem M. B. Kutkorskiej. Towarzyszyli mu br. Leon i br. Mikołaj, podówczas nowicjusz.

Przez chwilę staliśmy wszyscy przed ołtarzem. My zakonnicy byliśmy trochę zaniepokojeni, co zrobi ten krasnoarmiejec? Nie długo jednak trwał nasz niepokój. Krasnoarmiejec w pewnym momencie niemal runął na dwa kolana, pochylił się głęboko do samej ziemi, twarz ukrył w dłoniach i począł dziwnie się trząść w jakimś wewnętrznym wzruszeniu i drżeć jak w dreszczach. Trwało to chwilę. Wreszcie poderwał się, stanął wyprostowany i uradowany zaczął wołać ot ja zdiełał! (oto dokonałem) Czto ty zdiełał? zapytałem. Ot ja zdiełał! I zaczął nam opowiadać, że jego matka mieszka w Moskwie, ale pochodzi z Polski i jest wierząca w Boga. Matka prosiła go, by kiedy znajdzie się w Polsce, gdzie są otwarte kościoły, poszedł do kościoła i polecił się Matce Bożej, a Matka Boża będzie go miała w swojej opiece. Ot ija zdiełał. Ja spełniłem polecenie mojej matki, a teraz Matka Boża będzie się mną opiekowała, ja nie zginę, na wojnie, ja wrócę do domu do mojej matki. A ty mnichu zapamiętaj to i zapisz w waszych księgach, że tu w tym miejscu modlił się komunista, oficer Czerwonej Armii, który spełnił polecenie swojej matki, którego sama Matka Boża będzie teraz broniła. Ot ja zdiełał. Uradowany odchodził z kościoła i jeszcze kilka razy powtórzył, jakby się upewniając, że to prawda, że on rzeczywiście tego dokonał. Ot ja zdiełał. Ot ja zdiełał.

Br. Leon zamknął za nim furtę. Teraz z kolei szliśmy przez chwilę zdumieni tym co zaszło. Jeszcze obecnie, gdy piszę te słowa, widzę br. Leona, który mówił: ciekawe, ojcze, ciekawe i jakie to dziwne. Pewnie Matuchna Boża go natchnęła i chyba się nim opiekowała.
Jaki Pan Bóg jest dobry, że nawet komunistę do siebie chce przygarnąć. Podąję ten szczegół w "Kwiatkach z życia br. Leona", gdyż niestety nie spełniono życzenia owego krasnoarmiejca. Nie wpisano tego do kroniki klasztornej. Szkoda.


8. W OCZEKIWAMU NA SIOSTRĘ ŚMIERĆ
Wiosną 1966r. jako prowincjał, przeprowadzałem kanoniczną wizytację naszego klasztoru w Sędziszowie. Br. Leon mieszkał wtedy w celi na I piętrze. Od szeregu miesięcy, na skutek choroby i słabnących sił był on wyłączony od życia wspólnego. Poprosił o to, by jak mówił nie zarażać innych braci swoją chorobą. Dużo godzin w ciągu dnia, a sam Pan Bóg wie ile w nocy, spędzał na modlitwie w oratorium. Odwiedziłem br. Leona w jego celi. Na twarzy widać było umęczenie chorobę, Był jednak spokojny, nie narzekał, nie żalił się. Wiedział, że nieodwołalnie nadchodzi śmierć i jakby jej wyczekiwał. Był pogodzony z wolą Bożą. Żal mu było, że nie może pracować. Jednego się lękał, by ktoś od niego nie zaraził się jego chorobą płuc. Pamiętam jak mnie prosił, bym się do niego zbytnio nie przybliżał, bym się nie zaraził. Upokarzał się nazywając się śmieciem, które drugim sprawia kłopot. Wspomniałem mu, że życiem swoim zasłużył na niebo, Wyrażał ufność w Miłosierdzie Boże, alei pobożny lęk przed P Bogiem. Z pokorą mówił, że człowiek jest taki lichy przed Bogiem i nic nie warty Gdy odchodziłem od niego, nie spodziewałem się, że siostra Śmierć tak szybko przyjdzie po niego. Siostra Śmierć, od której uwolnił go Pan na froncie podczas pierwszej wojny światowej, na rozkaz Pana przyszła po niego 1 czerwca 1966 r Pan, który swoją śmiercią na drzewie krzyża zwyciężył śmierć, zapewne dał br. Leonowi nowe, szczęśliwe, wiekuiste życie. Brat Leon na nie zasłużył. Był on bowiem człowiekiem głębokiej wiary, żarliwej miłości Boga i ludzi. On całym swoim życiem umierał, by zasłużyć sobie na życie wieczne. O na nie zasłużył.

******
Pisząc te "Kwiatki z życia Br. Leona" kierowałem się wyłącznie i jedynie prawdą i mogę je poprzeć przysięgą, gdyby zaszła tego potrzeba. Pragnę, by te moje wspomnienia były dokumentem, który może się kiedyś przyda, gdy trzeba będzie opracować życiorys br. Leona. Potwierdzam je własnoręcznym podpisem.
Fr. Hieronim Warachim
Zak. OO. Kapucynów
Gdańsk 4 października 1977 r.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Duszpasterstwo Powołań - Bracia Mniejsi Kapucyni - Kraków Strona Główna -> Kraków - Olszanica Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin